środa, 12 stycznia 2011

DIM SUM


Pierwszym doznaniem kulinarnym w Hong Kongu, powtarzanym później kilkakroć były wizyty w typowych tutaj restauracjach typu dim sum. Podawane w tych knajpkach dania są niewielkie, dlatego zazwyczaj siadając przy stole chwyta się za listę i ołówek, po czym stawia się ptaszka przy wielu pozycjach, które chcielibyśmy ujrzeć na stole. Zazwyczaj są to dania smażone na głębokim oleju (podawane na talerzykach) lub gotowane na parze (te podaje się w małych bambusowych pojemniczkach o okrągłej podstawie).

Dim sum znaczy dosłownie "chwytające ze serce". Historycznie wiąże się te restauracje ze starszą tradycją yum cha (picia herbaty). Herbaciarnie mają swoje korzenie w odległej historii - przy jedwabnym szlaku powstawały miejsca dla znużonych podróżników. Początkowo łączenie  picia herbaty z jedzeniem uznawane było za zachowanie bardzo nieodpowiednie, bo jakiś słynny chiński znachor stwierdził, że nabiera się od tego ciała. Musiało minąć kilka stuleci i nauka musiała wykazać, że wręcz przeciwnie herbata pomaga w trawieniu, aby właściciele herbaciarni zaczęli dodawać do menu małe przekąski. Przekąski przeistoczyły się w Hong Kongu w główne pożywienie – tak zrodziła się tradycja  dim sum.

W knajpkach pije się duże ilości różnych gatunków herbaty. Dobrym zwyczajem jest nalać najpierw herbaty sąsiadom, nim napełni się swoja filiżankę. Typowym dla Kantonu zwyczajem jest podziękowanie za nalanie herbaty stukając palcem wskazującym w stół (single) bądź palcem wskazującym i środkowym (mężatki/żonaci). Kiedy czajniczek jest pusty zdejmuje się z niego przykrywkę, co jest sygnałem dla obsługi coby w mig napełnić go ponownie.

A co można zjeść? To temat drażliwy... Często trafiają się dania, które łagodnie mówiąc nie przypadają nam do smaku. O ile przywykłem już do smażonych kałamarnic lub ośmiornic (nie oznacza to, że oblizuję się na samą myśl, ja po prostu już jestem w stanie włożyć toto do ust), tak wciąż nie mogę się przekonać do różnych dziwnych części kury, z łapami na czele. Pojecie dim sum przyswoiłem sobie bardzo niedawno, dla nas (dla mnie i A.) tego rodzaju chińskie knajpki to po prostu KURZE DUPY.

Typowym daniem są odpowiedniki naszych klusek, czy tez pierogów - różnego rodzaju farsz (krewetki, kurczak, świnki i krówki) zawinięte w często przezroczyste ciasto. Poza tym podaje się ryżowy makaron, mięsne kulki na parze, żeberka i warzywa. Wybrane przez nas dania powinny pojawiać się na stole w określonym porządku, zaczynając od dań na parze, poprzez kurze łapy i dania smażone, aż do deserów. Desery w dim sum również potrafią zaskakiwać. Bardzo często ich głównym składnikiem jest rozgnieciona czerwona fasola osłodzona miodem lub cukrem. Fasola może być nadzieniem do ciastek, naleśników, a w rozrzedzonej konsystencji jest to po prostu słodka zupa.

Nie próbuję nikogo odwodzić od wizyty w knajpce tego typu, liczne dania są jak najbardziej zjadliwe, a trafiają się również i rzeczy bardzo smaczne. Trzeba tylko wiedzieć co wybrać, a bez znajomości kantońskiego wybór potraw to zadanie bardzo losowe. Poza tym gdzieś usłyszałem (a może przeczytałem), że dorosły człowiek musi zjeść nową potrawę 8-9 razy, aby polubić jej smak, tak wiec wszystko przed nami. Kto wie może w przyszłości będę konsumował skórę z kurzych łap, plując kostkami na lewo i prawo z wyrazem błogiego zadowolenia na facjacie.

Zdjęcia mniej lub bardziej związane z lokalnym pokarmem/pożywieniem zamieszczam...



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz