piątek, 8 kwietnia 2011

MAKAU


Makau to drugi obok Hong Kongu Specjalny Region Administracyjny. Chiny dbają tylko o obronę terytorium i politykę zagraniczną. Małe Makau (28 kilometrów kwadratowych powierzchni i około pół miliona mieszkańców) ma odrębny system prawny, administracyjny i gospodarczy. Utrzymuje własną policję. Waluta Makau jest pataka, kurs jest ustalany w stosunku do dolara z Hong Kongu (kurs jeden do jednego). Dolar hongkoński jest tu wszędzie przyjmowany i stanowi 50% pieniędzy w obiegu.

Aby dostać się do Makau do wyboru mamy prom (kursuje co 15-30 minut, rejs trwa około godziny, cena 130-275HKD) lub śmigłowiec (cena 2900 HKD za przelot). W tym roku mają się rozpocząć prace nad mosto-kanałem o długości 29,6 kilometra. Ma on połączyć oba miasta, według planu będzie to autostrada z trzema liniami ruchu po każdej stronie. Nieśmiało mówi się o ukończeniu projektu w roku 2015.

Ponad 50% produktu krajowego brutto Makau pochodzi z hazardu i turystyki. 15% ludności pracuje w hotelach i restauracjach, kolejne 10% znajduje zatrudnienie w kasynach. Kasyna Makau zarabiają wielokroć więcej niż te w Las Vegas. Goście kasyn to w zdecydowanej większości ludzie z mainland China, trochę Hindusów i garstka Europejczyków. Skorumpowani chińscy urzędnicy, czy kacyki partyjne potrafią tu przepuszczać setki tysięcy dolarów (tych amerykańskich) w ciągu doby. Media w Hong Kongu od czasu do czasu podają przykłady typków, którym łatwo przyszło i błyskawicznie poszło.

Szwendając się po mieście wciąż przypominała mi się książka "Fountainhead" ("Źródło"). W tej i późniejszej powieści "Atlas Shrugged" (ponoć druga po Biblii najlepiej sprzedająca się książka w USA) Ayn Rand przedstawia filozofię obiektywizmu. Bohater "Fountainhead" to wybitnie uzdolniony architekt Howard Rourke, który wbrew panującym gustom klasycznym projektuje budynki o nowoczesnej formie. Idzie pod prąd, naraża się na ataki pseudo-intelektualistów i ekspertów mądrych inaczej. Spoglądając na architekturę Makau myślałem, że tu Howarda Rourka niestety zabrakło. Mam tu na myśli kształtujące wizerunek nowej części miasta liczne budynki hoteli i kasyn. Albo są to wielkie bryły z kolumnada u frontu, atlantami-atlasami podtrzymującymi dach i końmi skaczącymi z dachu (L'arc New World), albo jakieś okropnie festyniarskie kształty np: pióropusz wyrastający z bomby (Grand Lisboa). Nawet jeśli Howard Rourke zaprojektował oszczędne w formie i nowoczesne budynki ze szkła to jakiś tradycjonalista połączył je, pasującym jak pięść do nosa, pasażem handlowo-kasynowym (Wynn). Szczęśliwie można od rozpasania architektów odetchnąć przechadzając się po starówce zostawionej przez Portugalczyków. Ta jest stonowana i europejska.

Przed przybyciem Portugalczyków w wieku XVI była tu nic nieznacząca osada. To handlarze portugalscy przyczynili się do rozwoju miasta. W XVI stuleciu miasto pełniło mało chwalebną funkcję punktu przerzutowego chińskich niewolników do Portugalii. Chłopcy pojmani w Chinach służyli jako niewolnicy w Lizbonie, a czasem byli sprzedawani do innej kolonii portugalskiej - Brazylii.

Spacerując po wyspie Hong Kong, czy Nathan Road na Kowloonie, można odnieść wrażenie, że zegarek Rolex jest towarem pierwszej potrzeby. Wydaje się, że więcej tam miejsc sprzedających rolexy niż chleb. Wystawy jubilerskie w Hong Kongu są jednak dość oszczędne, nieliczne zegarki są ładnie wyeksponowane; w Makau rolexy, patki, omegi i inne produkty szwajcarskich zegarmistrzów sprzedaje się jak na parafialnym odpuście - zegarki kosztujące od 5 do 100 tysięcy euro leżą prawie jeden na drugim, witryny jubilerów ociekają złotem. O ile zakup dobrej klasy zegarka potrafię zrozumieć (można się tym cieszyć całe życie a za sto lat wnuczek może okaz z limitowanej serii dobrze sprzedać), tak w zdumienie mnie wprawił makauski sklep z alkoholem gdzie butelka brandy na wystawie (ta już była mocno wyeksponowana) kosztowała 368 tysięcy pataków (33 tysięcy euro, albo 130 tysięcy złotych). Wypić 130 tysięcy złotych i oddać z moczem... Kto wyda taką kwotę na flaszkę? Sułtan Brunei? Muzułmanie przecież nie powinni pić alkoholu...

W Makau spędziłem ponad tydzień w pracy, bo jeden z wymienionych wyżej hoteli ma problem. Doba tamże kosztuje tyle ile moja pierwsza miesięczna wyprawa na Bliski Wschód, w życiu nie widziałem tyle Rolls-Roysów na raz, co na hotelowym podjeździe. Sądząc po hotelowych limuzynach nasz był z tych lepszych - przed innymi stały mercedesy klasy S. Samochody musi czekają na skorumpowanych chińskich urzędników, którym szczęście tego dnia dopisało.

Makao kojarzyć mi się będzie z lokalnymi przysmakami sprzedawanymi na Rue de Sao Paulo - suszoną, prasowaną wołowiną oraz słodyczami z Koi Kee bakery szczególnie orzeszkami ziemnymi z miodem i sezamem. Mniam, mniam - rewelacja.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz