sobota, 14 maja 2011

URODZINY TIN HAU


Nim stał się jednym ze światowych centrów handlowo-finansowych był Hong Kong tylko wioską rybacką; nim rekiny finansjery zaczęły odgrywać tu główne role i tworzyć miejsca pracy, to morze dawało ludziom pokarm, zatrudnienie i umożliwiało egzystencję. Dlatego o morzu nie zapomina się w Hong Kongu.

Jedną z najważniejszych postaci w tutejszym panteonie jest Tin Hau (znane w Chinach jako Mazu) - bóstwo morza i patron rybaków. W Hong Kongu jest około 70 świątyń, choć częściowo poświęconych Tin Hau. Każdego roku w trzecim miesiącu księżycowym obchodzi się tu urodziny Tin Hau (w tym roku przypadało to na dzień 25 kwietnia).

Istnieje wiele legend o pochodzeniu Tin Hau, przyjęte jest jednak, że urodziła się ona w X-XI stuleciu podczas dynastii Sung, nazywała się Mo Niang i żyła w wiosce rybackiej Pu Tien. Niektórzy twierdzą, że posiadała ona zdolność przewidywania pogody i w ten sposób uratowała wielu rybaków. Według innych podań nawet w najgorszą pogodę miała ona w zwyczaju stać na brzegu morza w swej czerwonej sukni i wskazywać drogę rybackim łodziom. Mając 28 lat wspięła się na góre i odleciała ku niebu.

Wszyscy, którym morze daje zatrudnienie, czczą Tin Hau. Rybacy modlą się o bezpieczeństwo, dobrą pogodę i pełne sieci; dziękują za szczęście w przeszłości, modlą się o wstawiennictwo w przyszłości. Łodzie przystrajane są wstążkami i flagami w bardzo żywych kolorach. Rybacy składają też dary - kadzidełka, małe sumki pieniędzy, układają piramidki z pomarańczy (symbolizujących nieśmiertelność i pomyślność), pieczone prosięta mające strzec przed chorobą i złym losem, czy też granaty, które wypełnione niezliczonymi nasionami symbolizują płodność.

Na Nowych Terytoriach napotkać można procesje, zmierzające do lokalnych świątyń. Procesje nietrudno zlokalizować, bo zazwyczaj słychać je z daleka - towarzyszą im gromkie dźwięki bębnów. Bębny stanowią podkład dźwiękowy dla tańca lwa. Dwóch ludzi, z których jeden dzierży głowę lwa wykonaną z papieru, a drugi lwi zad, porusza się rytmicznie, starając się oddać odczucia lwa. Według ich interpretacji lew może być wstydliwy, swawolny, a czasem zły. Lew zmierza do świątyni, gdy do niej dotrze nie może okazywać bóstwu tylnej partii ciała, tym samym lekceważenia; dlatego, wycofuje się zad-naprzód. W procesji niesie się również fa pau. Są to osiągające 6-10m wysokości "ołtarze" - kwiaty i inne ozdoby przyczepione do papieru rozpiętego na bambusowym rusztowaniu.

Obchodom urodzin Tin Hau towarzyszą spektakle opery kantońskiej. Nie tak dawno temu na placu przed nasza kolonią bloków pobudowano dwie budowle z bambusa. Większa jest teatrem, na przeciw niej stoi druga - siedziba bogini. Tin Hau zwrócona twarzą do sceny jest najważniejszym widzem/słuchaczem.

Dziś zaledwie kilka godzin temu miała miejsce kulminacja obchodów urodzin Tin Hau na Tuen Mun. Przed południem nieopodal, przy targowisku ryb i owoców morza, grupy (szkoły) lwiego tańca zaczęły przygotowywać się do procesji. Członkowie każdej grupy (orkiestra, tancerze) ubrani w jednakowe stroje, ćwiczyli układy choreograficzne. Taniec lwa wymaga kondycji, zarówno kierownik głowy jak i sterowacz zadka nieustannie podskakują, wierzgają kończynami dolnymi, rękoma sterując głową, bądź kadłubkiem. Niezwykłej urody ewolucje nagradzane były przez widzów-ekspertów brawami. Strudzeni tancerze zmieniani byli przez kolegów z drużyny. Wirtuozi łba i mistrzowie tyłka zbierali gratulacje, celebrowani byli niczym strzelec gola podczas meczu piłkarskiego. Potem przyszedł czas na krótkie pokazy kung-fu; początkujący, średniacy i ci bardziej zaawansowani. Zarówno lwy jak i zawodnicy kung-fu demonstrowali swe umiejętności przy ogłuszających dźwiękach sekcji rytmicznej.

W południe rozpoczął się pochód w kierunku bambusowej opery. Drużyny prowadzone były przez ludzi z darami dla Tin Hau, dominującym składnikiem było pieczone prosie, często w liczbie mnogiej; poza tym wielkie kadzidła, owoce, czasem butelki wina. Za darami podążała orkiestra, tancerze i na końcu wprowadzane były "fa pau".

Gdy ludzie z darami osiągnęli budowle będącą siedzibą bogini, plac należał do tancerzy i akrobatów. Bębniarze walili z zapałem w instrumenty (bębniarze to byli najczęściej ogromni Chińczycy), a lwi tancerze pokazywali wszystko co najlepsze. Czasem był to tylko lew samotnik, najczęściej para lwów, a czasem nawet „kotki trzy”. Duże grupy/szkoły prócz lwiego tańca demonstrowały taniec smoka oraz umiejętności akrobatyczne – kilkupiętrowe ludzkie piramidy, ewentualnie siłacze wywijali gigantycznymi flagami. Jako że grup było sporo, najwyraźniej istniał limit czasowy dla grupy - jegomość z tubą, sygnalizował tancerzom, kiedy czas się oddalić. Wtedy następowała demonstracja fa pau. Konstrukcje, które osiągały czasem 10m wysokości, były wnoszone przez wielu mężczyzn, czasem były wpychane na wózkach. Przed ołtarzem Tin Hau stawiano je w pozycji pionowej. Nim usunięto je na bok, aby umożliwić kolejnym grupom wejście, konstrukcje „kłaniały” się bogini, ewentualnie tragarze biegali kilkakroć w te i we w te z fa pau w pozycji leżącej, pokrzykując przy tym energicznie.

Grup było na tyle sporo, że procesja i pokazy na placyku trwały bite 3 godziny. Kiedy kończę pisać te słowa, w bambusowej operze trwa spektakl a bębny wciąż dudnią mi w uszach. To relacja na żywo z Tin Hau Festival. Ponadto dołączam kilka bardzo świeżych zdjęć. Można rzec, że jeszcze ciepłe.

Niezwykłe jest to, że uczestnicy dzisiejszej procesji musieli poświęcić temu wydarzeniu mnóstwo czasu i energii – przygotować stroje, fa pau, opanować układy choreograficzne. Zaangażowane w to wydarzenie były całe społeczności. Choć uczestnicy reprezentowali wszystkie grupy wiekowe to dominowali ludzie młodzi. Jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że oni potrafią pracować nad czymś zespołowo, podczas gdy my jesteśmy w większym stopniu indywidualistami.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz