środa, 6 kwietnia 2016

DROGA PRZEZ MĘKĘ (ŁĄCZĄCA BAHRAJN I ARABIĘ)

Ogromna większość ekspatów czy też westerners pracujących wraz ze mną mieszka w Bahrajnie. Bahrajn oferuje większą swobodę: kobiety prowadzą samochody, można pójść do kina, teatru czy na brunch w weekend. Życie towarzyskie się rozwija i może być nawilżane alkoholem; jest on dostępny, choć drogi, można go nawet zamówić przez internet z dostawą do domu. W ostatni weekend odbyło się Grand Prix Bahrajnu (wyścig Formuły 1). Kraj ten wygląda i funkcjonuje normalnie, każdy turysta powinien czuć się tu dobrze. Zakwaterowanie jest w Bahrajnie znacznie tańsze niż w Arabii. Nie muszę już mieszkać w małym, ciemnym, wywołującym depresję mieszkanku w ufortyfikowanym compoundzie, ale w słonecznym i przestronniejszym apartamencie.

Jedyną drogą łącząca Bahrajn i Arabię Saudyjską jest dwudziesto-sześcio kilometrowy most - “King Fahd Causeway”. To jeden z wielu mega-projektów inżynieryjnych w Zatoce Perskiej. Budowa kosztowała 800 milionów dolarów, użyto do budowy 350 tysięcy metrów sześciennych betonu i 47 tysięcy metrów sześciennych stali zbrojeniowej. Droga to dwie linie ruchu w każdą stronę, szerokość około 23 metrów. Po pięciu latach budowy, od 26 listopada 1986 roku łączy oba kraje.

Ruch uliczny zwiększa się z roku na rok, o 6 tysięcy samochodów dziennie, gdy porównamy lata 2012 i 2013. Trend wzrostowy wciąż trwa. Około 1,5 miliona samochodów przejeżdża mostem w każdym miesiącu (50 tysięcy dziennie). Zbudowany 30 lat temu most projektowano, aby obsługiwał 10 razy mniej, bo 5 tysięcy samochodów i 200 ciężarówek dziennie. Są projekty poszerzenia mostu, jest też również pomysł budowy drugiego mostu. Biorąc pod uwagę dzisiejszy klimat ekonomiczny w zatoce trzeba będzie czekać na każde z tych rozwiązań bardzo długo.

Podróż do pracy i z powrotem powinna trwać między 45 a 60 minut. Rano najczęściej udaje się pokonać trasę i formalności na granicy w ciągu godziny. Wieczorem jednak to już loteria. Nie sposób przewidzieć czy w domu będziemy o 18.45, czy o 21 (kończymy prace o 17.30). Normalne jest, że w czasie wakacji szkolnych, ramadanu czas wydłuża się, ale czasem w środku zwykłego tygodnia pracy podróż zajmuje około 2 godzin. W czwartek po południu czas oczekiwania może wynosić nawet trzy-cztery godziny. Aplikacja na telefon, która zbiera czas przejazdu użytkowników, którzy wysyłają smsy z danymi, może podać nam przewidywany czas podróży.

Opłata za przejazd causwayem to pierwsza zapora na drodze, już tu można wyczuć jak długo potrwają formalności na granicy. Kolejka do kasjera nie wróży dobrze. Gdy zaczynałem pracę opłata wynosiła 20SAR lub 2BD, od kiedy bieda uciska kraje Zatoki Perskiej jest 25% wyższa. Potem jedziemy do Passport Island (sztuczna wyspa o powierzchni 660 tysięcy metrów kwadratowych), widać ją z daleka za sprawą dwóch wież (wciąż wyglądają na takie w trakcie budowy). Na wyspie znajdują się dwa meczety, dwa fast foody, budynki kontroli granicznej i co najważniejsze... kilka toalet (przydać się mogą w czwartek po południu).

Na dobry początek mamy Custom boot, tu dostajemy kawałek papieru, na którym są dane samochodu i kierowcy. Zazwyczaj podjeżdża się do pana, a pan drukuje papierek. Zdarza się, że musimy podać imię, dowód rejestracji samochodu, czy też powiedzieć ile osób podróżuje w samochodzie (ekspaci najczęściej podróżują wspólnie, aby zredukować koszty podróży, a przede wszystkim narastające każdego dnia zmęczenie).

Zdjęcie wyguglane

Następna budka to saudyjska kontrola paszportów. Celnicy potrzebują tylko danych z Iqamy (tutejszego dowodu) lub wizy. Każda minuta jest ważna, gdy po 10 godzinach pracy wracasz do domu, dlatego każdy z nas ma kopię Iqamy naklejoną na okładkę paszportu. Saudyjscy celnicy są rozleniwieni i rzadko kiedy stemplują nam książeczki (wkładki do paszportów, zwane causeway book). Bardzo ważny jest jednak stempel na karteczce "samochodowej", którą dostaliśmy wcześniej. Są tu budki specjalnie dla kobiet (rodzin), ale nikt o to nie dba i zwykle szuka najkrótszej kolejki. Gdy z kilkunastu budek pracuje tylko połowa, pasażerowie samochodu są zaangażowani w obserwację przechodzących celników, bo może się zdarzyć, że sąsiednia, pusta budka zostanie nagle zasiedlona przez przechodzącego celnika, a wtedy spostrzegawczość pasażera i szybki manewr kierowcy premiują zaoszczędzonymi minutami.

Po saudyjskiej odprawie paszportowej czeka nas poważny zator, bo kilkanaście linii samochodów musi się nagle zbiec w dwie-trzy. Tu oddaje się podstemplowany i bardzo ważny papierek samochodowy, który ląduje w KOSZU pana celnika. Teraz mamy kilkaset metrów podjazdu do budek Bahrajnu; znów droga rozszerza się do nawet kilkunastu linii samochodów. Celnicy bahrańscy pracują wydajniej od saudyjskich kolegów. Tu czas oczekiwania jest zwykle krótszy, mimo że każdy dostaje stempel w causeway book lub paszporcie. Jeśli chcemy zaoszczędzić ważne sekundy podróży, bahrańskim celnikom należy podać paszport otwarty na stronie ze zdjęciem, bo ich saudyjska Iqama nie interesuje. Następny punkt programu to sprawdzenie zawartości samochodów; ekspaci są zwykle puszczani szybko (bo co możemy przemycić z Saudi, czego nam w Bahrajnie brakuje? Nic!).

Ostatni punkt na granicy to ubezpieczenie samochodu (nasze samochody są zarejestrowane i ubezpieczone w Saudi). Około 10 linii i tylko jedna dla samochodów z ważnym ubezpieczeniem. Jako że my kupujemy ubezpieczenie średnio- lub długookresowe (w przeciwieństwie do saudyjskich pijaków i erotomanów biorących siedemdziesięcio-dwu godzinne) to chcemy jak najszybciej zjechać na lewo do tej jedynej linii dla samochodów z ważnym ubezpieczeniem (tu może się znów tworzyć zator, lub odbywają się niebezpieczne manewry przy mijaniu innych samochodów). Potem już tylko światła drogowe i podróż autostradą do domu.
Procedura w przeciwnym kierunku (do pracy) jest zbliżona: papier-paszport-drugi raz paszport-kontrola samochodu-zwrot papierka. Jedyną różnicą jest dokładniejsza kontrola pojazdu, bo wódkę czy whisky można transportować jedynie w żołądku.

Wczoraj zwróciłem uwagę na tablicę prezentującą produkty, których wwozić do Bahrajnu nie wolno. Jeden obrazek i produkt był mi obcy. Pojęcia nie miałem co to jest “baan”. Okazuje się, że to hinduska nazwa betelu. Ani w Bahrajnie, ani w Saudi nie wolno żuć liści betelu i khatu. Ta pierwsza roślina popularna jest na dalekim wschodzie, khat po sąsiedzku w Jemenie.

Zdjęcie wyguglane

Ogromny korek na przejściu granicznym nie tworzy się za sprawą tabunów ekspatów. Z moich kilku uwag w tekście łatwo wywnioskować co przyciąga Saudyjczyków do Bahrajnu. Nie jadą oni tam zwiedzać!! Jadą do Bahrajnu, aby posmakować zakazanych owoców – alkoholu i kobiet sprzedających swe wdzięki. Hotele w Bahrajnie w czasie weekendów mają pełne obłożenie, turyści z pobliskiej zagranicy śpią w samochodach, ci bogatsi wynajmują mieszkania na cały rok, aby móc cieszyć się swobodą weekendów. Nie są oni zbyt lubiani w Bahrajnie, bo panoszą się wszędzie i rozrabiają. Jak powiedział mi taksówkarz z Manamy na pytanie o Saudyjczyków: oni tylko “drink and fuck”.

Nie mogę znaleźć danych liczbowych na temat prostytucji w Bahrajnie; wiadomo jednak że jest ona znacznie powyżej średniej. Bez wątpienia w przypadku prostytucji to popyt tworzy podaż, a nie odwrotnie.
Gdzieś w prasie znalazłem wyliczenie, ze sprzedaż alkoholu daje przychód do budżetu kraju w wysokości 20 milionów dinarów (53 milionów USD) rocznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz