poniedziałek, 1 sierpnia 2011

GOOD MORNING VIETNAM


Na deser pozostała nam Sapa. Górska miejscowość w północnym Wietnamie, która wabi turystów niezwykłej urody krajobrazami (to najlepsze miejsce na spacer między tarasami ryżowymi) i kolorowo przyodzianymi mniejszościami etnicznymi.

Nim się tu dostaliśmy zaliczyliśmy wizytę w znanym już nam Hanoi oraz odwiedziliśmy Hue i Hoi An. W Hue zbawiliśmy tylko kilka godzin, wystarczyło to na poszwendanie się po Cytadeli. W XIX wieku był to główny ośrodek administracyjny w Wietnamie, siedziba cesarza, dam dworu i gromady eunuchów. Podczas wojny Amerykanie celowali w Cytadelę i wyrządzili jej wiele szkód. Ale nawet to, co pozostało jest imponujące. Zdecydowanie warto zajrzeć do Hue.

Hoi An to miasteczko z zacną starówką, pomnikiem Kazimierza Kwiatkowskiego (architekt, dzięki którego staraniom Hoi An przetrwało w niezmienionym kształcie i zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości UNESCO), najdroższymi hotelami, ale najtańszym piwem podczas naszej podróży. I to piwo oraz dwójka napotkanych tam Polaków (dziwne, ale byli to jedyni turyści z Polski, których spotkaliśmy) winne są temu, że nie poświęciliśmy miasteczku należytej uwagi. Po obu stronach przecinającej Hoi An rzeki znajduje się niezliczona ilość restauracji oferujących przyzwoitą strawę i piwo 4 000 dongów za kufelek (1USD=20 000 dongów). Kufelek nad rzeką był tańszy niż mała butelka wody. Nie dziwcie się, że spędziliśmy tam więcej czasu niż powinniśmy (żar lał się z nieba, więc w trosce o zdrowie piliśmy sporo).

Cztery kilometry od Hoi An znajduje się plaża jak z folderu biura podróży - błękitna woda, złoty piasek i palmy. I co najważniejsze nie było na niej tłoku. Wietnamskie plaże zdecydowanie zasługują na więcej uwagi ze strony tych, co lubią nicnieróbstwo na piasku.

Zagrzać miejsca na brzegu morza jednak nie mogliśmy, bo czekała na nas Sapa - creme de la cremeWietnamu (może oprócz Halong Bay). Dwa dni spędziliśmy na trekingu wśród pól ryżowych. O tej porze roku wszystko kipi soczystą zielenią. Ryż na polach wzrasta, do zbiorów jeszcze kilka miesięcy (tu w Sapie wegetacja ryżu trwa cały rok, podczas gdy w Laosie można go zbierać dwa, a nawet trzy razy w roku). Każdy wolny skrawek górskich zboczy nie przykryty gęstym lasem farmerzy ukształtowali w tarasowe poletka. Tarasy podziwialiśmy z każdej możliwej perspektywy - z góry, z dołu, z poziomu oczu. Nocleg spędziliśmy w maciupkiej tuterskiej wiosce. Zebrał się tam nas tuzin (dwóch Holendrów, dwóch Francuzów, Niemka, Austryjak, czworo Izraelczyków i my). Wieczór upłynął nam na grach i zabawach. Bawiliśmy się w Black Magic i Ring of Fire - to takie dwie funny drinking games. Była kupa śmiechu i sporo piwa. Niestety wszystko, co dobre, zbyt szybko się kończy. Czekamy na transport do Hanoi, tam dwa dni "dożynków" przed wylotem. Podróżowaliśmy w czasie pory deszczowej. Aura była dla nas łaskawa; w Kambodży było słonecznie i dzięki temu mogliśmy się spokojnie wałęsać wśród świątyń Angkoru, w Laosie padało, ale w żaden sposób nie uprzykrzyło nam to podróży (mijaliśmy osuwiska błota na górskich drogach, szczęśliwie spychacz bywał tam przed nami), tu w Wietnamie zaczęło padać gdy kończyliśmy treking. Było gorąco i bardzo, bardzo zielono.

 Hanoi
 Hanoi
 Hanoi
 Hue - Cytadela
  Hue - Cytadela
 Hanoi
 Nieopodal Hoi An
 Hoi An
 Sapa
 Sapa
 Sapa
 Sapa
Hanoi - Wino Wężowe
 Sapa
 Sapa
 Sapa
 Sapa
Sapa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz