niedziela, 17 maja 2015

SYSTEM KEFALA, CZYLI O NIEWOLNICTWIE

Historię krajów zatoki perskiej, szczególnie rozpatrując migracje ludności, dzieli się zazwyczaj na okres przed odkryciem ropy i po jej odkryciu. Kraje zatoki mają długą historię interakcji z krajami sąsiadującymi, jeśli chodzi o handel, wymianę towarów. Naftowy boom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku wprowadził nowy element – zapotrzebowanie na siłę roboczą. Z uwagi na rozmiary Kataru, Kuwejtu czy Emiratów Arabskich oraz niewielką populację tych krajów, niedostatek rąk do pracy musiał zostać uzupełniony emigrantami. Źródłem, z którego czerpano i wciąż się czerpie jest subkontynent indyjski i Azja południowa. Dlaczego właśnie stamtąd? Może odgrywają się oni na hindusach za historyczne wpływy?


Na długo przed przybyciem Brytyjczyków i Portugalczyków w XVI wieku, dominującym „przemysłem” i źródłem dochodów był połów pereł, odbiorcami byli, znaczcie bogatsi od swych kolegów po fachu, kupcy perscy czy indyjscy. Oni pomnażali swoje majątki handlując również tekstyliami, ryżem, żywnością i przyprawami.

Ponieważ rejon zatoki był znacznie uboższy od terenów dzisiejszego Iranu czy Indii, to kupcy z Indii zakładali banki, służyli jako finansiści władcom zatoki, udzielali pożyczek poławiaczom pereł i właścicielom łodzi używanych do połowów.

Gdy Brytyjczycy ustanowili swój protektorat i kilka szejkanatów w roku 1820, kontakty handlowe z partnerami hinduskimi były już sformalizowane. Odzwierciedleniem tego faktu, była rosnąca populacja hindusów w portach zatoki perskiej oraz rosnące uzależnienie od handlu z Indiami. Brytyjczycy zarządzając rejonem zatoki często korzystali z usług urzędników pochodzących z Indii. Do roku 1966 walutą Zjednoczonych Emiratów Arabskich, wówczas zwanych Omanem Traktatowym była rupia zatoki emitowana przez rząd Indii i bank Indyjski. Był to odpowiednik rupii indyjskiej używany poza granicami Indii. Indie po dziś dzień pozostają głównym partnerem handlowym Emiratów Arabskich.

Choć ropa naftowa została odkryta w regionie zatoki perskiej na początku XX wieku, to sukces z tym związany nie był widoczny aż do lat siedemdziesiątych. W ciągu ostatnich czterdziestu lat populacja w krajach zatoki wzrosła czterokrotnie. Jeszcze w latach siedemdziesiątych w krajach będących członkami Rady Współpracy Państw Zatoki (Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt, Katar, Oman, Bahrajn i Arabia Saudyjska) mieszkało 7,76 miliona ludzi. W ciągu kolejnych dziesięciu lat, liczba ludności podwoiła się; w roku 2005 były to już 33 miliony. Doprowadziło to do sytuacji, gdzie rdzenni Katarczycy stanowią zaledwie 12% mieszkańców Kataru. Początkowo siłę roboczą stanowili przybysze z krajów arabskich, które nie miały szczęścia do ropy – Jemenu, Egiptu, Syrii, Jordanii czy Iraku. W latach 90 doszło do „azjanizacji” siły roboczej.

Robotników rekrutują agencje mające swoje siedziby w kraju dostarczającym siły roboczej, to one „załatwiają” umowę o pracę, sprawy wizowe i transport do „raju”. Ponieważ migrantom obiecuje się złote góry, a sami pochodzą z bardzo biednych krajów, to chętnie zapożyczają się. Agencje żądają nawet 3,6 tysiąca amerykańskich dolarów za pracę (plus lichwiarski procent). To spora suma nawet w Polsce; w Nepalu, czy Bangladeszu to kosmos. Tę pożyczkę spłaca robotnik i jego rodzina przez okres kilku lat. Robotnik nim wsiądzie na pokład samolotu lecącego do Dohy jest zadłużony po uszy. Agenci udzielają szczątkowych informacji o kontrakcie, który aranżują; pracodawcy zmieniają warunki, gdy robotnik przylatuje na miejsce, oferując znacznie niższe zarobki i parszywe warunki egzystencji. Agencje i pracodawcy żerują na biedzie robotników, przedstawiając wyidealizowaną wizję życia w zatoce.

Ta wizja bywa podtrzymywana później przez samych emigrantów. Zrozpaczeni rozłąką, rozczarowani warunkami pracy i życia nie chcą martwić swoich rodzin i kłamią opisując swe „cudowne” życie i pracę w Katarze. Zdarzają się tacy, którzy przysyłają rodzinom zdjęcia na których siedzą za biurkiem i „pracują”, przemilczają fakt, że tyrają za głodowe stawki w pięćdziesięciostopniowym upale. Te kłamstewka zapewne przekładają się na dłuższe kolejki do agencji zatrudnienia w Katmandu czy Delhi.

Ludzi tych nie stać na kupno biletu lotniczego do domu, na wszelki wypadek jednak konfiskuje się im paszporty. Pracownicy organizacji Human Rights Watch przepytali sześćdziesięciu robotników budowlanych pracujących w Emiratach Arabskich - żaden z nich nie posiadał własnego paszportu do dyspozycji. Dzięki tym nielegalnym, nawet tutaj praktykom, ciemiężeni pracownicy nie mogą „wybrać wolności”, nie mogą też wnieść legalnej skargi przeciwko pracodawcy. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wykupienie paszportu i wizy wyjazdowej od pracodawcy, kupno biletu i natychmiastowy powrót do domu. Jeśli ktoś zadłużył siebie i rodzinę na kilka tysięcy dolarów, takiego rozwiązania nie wybierze.


Płace robotników są fatalne, najniższe stawki o jakich słyszałem to 600 riali miesięcznie, ale nawet 1200 które oferuje się innym, w katarskich warunkach są głodowe (przypominam, że przelicznik rial polski złoty to mniej więcej 1 do 1). Ponadto niezgodnie z prawem potrąca się im z pensji koszty wizy, zakwaterowanie, żywność albo opiekę zdrowotną. Należy tu wspomnieć o wstrzymywanych miesiącami wypłatach wynagrodzeń. Strajki i związki zawodowe są w tej części świata nielegalne. W Emiratach Arabskich kilkuset robotników pozwoliło sobie zaprotestować i nie pojawić się w pracy. Negocjacje z tanią siłą roboczą nie wchodzą w grę - protestanci są deportowani do domu ze skutkiem natychmiastowym. Jeśli wkroczy rząd i zdecyduje się ukarać firmę wykorzystującą emigrantów, zazwyczaj jest to kara finansowa. Firma Arabtec, zatrudniająca dziesiątki tysięcy emigrantów z Azji na budowach w Dubaju, została ukarana. Kara finansowa wyniosła 10 tysięcy tamtejszych riali, czyli nieco ponad 2,5 tysiąca dolarów!!!

Wysokość wynagrodzenia zależy od pochodzenia etnicznego i narodowości. Na dole drabiny są emigranci z Bangladeszu i Nepalu, nieco wyżej pozostałe kraje Azji. Europejczycy zarabiają znacznie więcej, jednak i nam sporo brakuje do stawek oryginalnych Katarczyków. Nawet Europejczycy, aby wyjechać z Kataru potrzebują zgody pracodawcy i wizy wyjazdowej!

Istnieje lokalne prawo regulujące warunki zakwaterowania – nie więcej niż czwórka ludzi w pokoju, zakaz używania piętrowych prycz, dostęp do wody pitnej i klimatyzacja. Ta sama organizacja zajmująca się ochroną praw człowieka (Human Rights Watch) skontrolowała sześć obozów, w których przebywali pracownicy w Katarze – w pokoju na piętrowych pryczach spało od ośmiu do osiemnastu ludzi, wielu skarżyło się na brak wody pitnej i tygodniami niedziałającą klimatyzację. Poza tym robotnicy nie mogą gotować w obozach, muszą korzystać z kafeterii, co podnosi koszty utrzymania i mocno ogranicza różnorodność posiłków (na to skarżył mi się taksówkarz). Obozy są daleko od miasta, coby nie raziły w oczy rdzennych mieszkańców.

Na budowach widzi się hasła „safety first”, ale są to tylko hasła. Praca na budowach Bliskiego Wschodu do bezpiecznych się nie zalicza, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich każdego roku ginie ponad 700 ludzi, kolejna setka popełnia samobójstwo.

Pracowników budowlanych zmusza się do pracy do dwunastu godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Pamiętajcie o temperaturze, która w lecie przekracza 50 stopni Celsjusza. Szpital Rashida w Dubaju odnotował ponad 5 tysięcy przypadków związanych z pracą w wysokiej temperaturze, w lipcu i sierpniu. W roku 2005 w Emiratach rząd zabronił pracy na budowach w godzinach największych upałów, ale że jest tam zaledwie kilku inspektorów, pilnujących przestrzegania przepisów, nikt nie zawracał sobie zarządzeniem głowy.

Nierówności społeczne, których podstawą jest pochodzenie i narodowość, prowadzą do napięć wśród ludzi. Emigrantów z Azji traktuje się jak powietrze i jest to zakodowane na tyle głęboko, że przybyszów z Europy poucza się, aby unikali kontaktu wzrokowego z robotnikami, dialog międzyklasowy jest niewskazany. Podziały i wykluczenie „gorszych” wpaja u tutersów i niektórych białych rasizm i klasowość. Kraje zatoki stworzyły paradoks – buduje się tu ultranowoczesne i luksusowe osiedla mieszkaniowe, które służą garstce tutersów (Ci najczęściej instalują w nich swoje kochanki, a sami mieszkają w wielkich willach) i Europejczyków, a emigranci z Azji którzy budują te osiedla mieszkają dziesiątki kilometrów za miastem w urągających człowieczeństwu warunkach.

Tak działa system kafala, który w zamierzeniu miał kontrolować ilość emigrantów wiążąc ich ze sponsorem, a doprowadził do wyrzucenia „gości” i „tymczasowych” pracowników ze społeczeństwa. Ten system tworzy z emigrantów niewolników na czas trwania kontraktu, zwykle dwóch-trzech lat. Ponadto ten system wymaga, aby w każdej firmie działającej w Katarze, czy innym Bahrajnie, minimum 51% udziałów należało do tutersa, co prowadzi do kolejnych nadużyć – jeśli Europejczyk ma pomysł na biznes, tworzy wszystko od początku do końca i znajduje Katarczyka, który nie wkładając w to ani riala staje się właścicielem 51% udziałów i zysków firmy. Azjaci i Afrykanie znajdują tutaj współczesną wersję niewolnictwa, ale i biali muszą swoje odcierpieć licząc riale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz