wtorek, 18 września 2001

INDIE, NEPAL 2001 (1)


Pierwsza podróż podczas, której wysyłałem emaile! Kilka poprzednich podróży na Biski Wschód (Turcja, Syria, Jordania i Egipt) to epoka przed-cyfrowa i przed-internetowa. Pierwszy raz w Indiach i Nepalu! To było niezwykłe doświadczenie. Moje zmysły były nieustannie bombardowane odmiennymi bodźcami. Mam nadzieję, że entuzjazm i radość z tej podróży są wyczuwalne w emailach. Ja, po wielu latach, wciąż czytam je z uśmiechem na ustach (choć dziś brzmiałyby one zupełnie inaczej).

Pierwszy raz w Indiach to było niczym całowanie nieba. Indie to czysty przypadek. Mieliśmy inne zamiary, pokrzyżowane przez Bin Ladena (September 11). Wylot był opóźniony i nastąpił kilka zaledwie dni po ataku na Nowy Jork.

Zdjecia noszą ślady czasu - prezentują się, co tu dużo gadać, marnie. Są to zeskanowane slajdy i wygląda na to, że ówczesny skaner w fotolabie był kiepski, albo technik nie przyłożył się do pracy. Poniżej relacja z roku 2001.


PROLOG
16 września 2001 r. mieliśmy rozpocząć podróż do Pakistanu. Gromadziliśmy niezbędny sprzęt i wiedzę pomocną w podróży. Zaopatrzyliśmy się w bilety do Lahore, już tydzień wcześniej w pokoju pojawiła się sterta, mająca później wypełnić plecak. Karaczi, Islamabad, Lahore, Gilgit, Skardu; nazwy te stawały się nam coraz bliższe, włóczęga po Karakorum wydawała się być w zasięgu ręki.

Niestety. 11 września miało miejsce wydarzenie brzemienne w skutki. Tegoż dnia około 15.30, kiedy myślałem już tylko o wyjściu z pracy, umilkła muzyka w radiowej trójce. Zakomunikowano że płonie jeden z nowojorskich drapaczy chmur. Kwadrans później były to już dwa wieżowce i Pentagon w Waszyngtonie. Stało się jasne, że porządek tego świata został zachwiany.

Wielu mędrców okrzyknęło 11 września dniem, w którym zmienił się świat. Każdy myślący człowiek czuł to, kiedy widział na ekranie telewizora makabryczne obrazy z Nowego Jorku i aksjomaty głoszone przez mędrców nie były mu do niczego potrzebne.

Początkowo trudno było wskazać winnych, wkrótce jednak wszystkie ślady skupiły się na osobie Osamy Ibn Ladena, wrogu numer jeden Ameryki. Jako że Osama ukrywał się w Afganistanie, cel naszej podróży - „kraj czystych” stał się nagle punktem newralgicznym. W konflikcie, który miał się lada dzień rozpocząć Pakistan musiał się opowiedzieć po jednej ze stron, a my moglibyśmy przedzierzgnąć się w korespondentów wojennych, a ku temu nie mamy odpowiednich kwalifikacji. Poza tym spokoju nie dawała nam reakcja pakistańskiej ulicy - wszak muzułmanie musieli potępić atak na swych braci w wierze.

Zdecydowaliśmy się wizytę w Pakistanie przełożyć na później, a w tym roku odwiedzić Nepal i Indie. Tak też się stało. Z dwudniowym opóźnieniem (efekt wstrzymanych lotów, po ataku terrorystycznym) 18 września opuściliśmy Warszawę.

18.09
Pierwszy etap to lot Warszawa-Amsterdam. Na ogromnym amsterdamskim lotnisku odszukaliśmy samolot mający dostarczyć nas do Azji – do Mumbaju w Indiach. Stanęliśmy karnie w kolejce do odprawy, otoczeni przez hindusów. Fakt ten (trójka Europejczyków w otoczeniu hindusów) stał się przyczyną pytań, czy to aby na pewno nasz samolot. Odprawa niemożebnie przedłużała się, przyczynę poznaliśmy gdy przyszła kolej na nas. Otóż z pasażerami przeprowadzano wywiad. Każdy tłumaczył gdzie i kiedy pakował bagaż, w jaki sposób dostał się na lotnisko, czy nikt obcy przypadkiem nic nie wręczał w drodze na lotnisko. Jako że w naszych paszportach sporo było arabskich wiz dodatkowo opowiadaliśmy o wojażach po Syrii i nie tylko. Z godzinnym opóźnieniem wystartowaliśmy do Mumbaju. 

Do Indii dotarliśmy kilka minut przed północą 18 września. Na lotnisku wymieniliśmy pieniądze i zarezerwowaliśmy nocleg w najtańszym jaki oferowała tamtejsza informacja turystyczna hotelu. Rezultatem naszych zabiegów w informacji był oczekujący przed lotniskiem taksówkarz z tabliczką „Mr laskowski”, który zawiózł nas do hotelu „Four seasons”.

Gdy tylko wyściubiliśmy nosy poza budynek lotniska uderzyła w nas fala gorąca i niemałej wilgotności, podczas jazdy taksówką nasze narządy powonienia podrażnione zostały specyficznym „zapachem”, narządy wzroku zarejestrowały spory „nieład” panujący przy drodze – WITAJCIE W INDIACH. Hotele, które mijaliśmy przypominały nory i z niepokojem oczekiwaliśmy naszych „czterech pór roku”. Po dotarciu na miejsce przeżyliśmy bardzo miłe zaskoczenie – hotel prezentował się okazale, boje hotelowi przechwycili nasze „garby”, a po orzeźwiającym prysznicu o godzinie pierwszej w nocy podjęto nas kolacją w hotelowej restauracji.

Kolacja składa się z ryżu z sosem (vegetarian makhni) i tutejszych chlebków; wszystko bardzo pikantne. Rachunek zostaje podany w miseczce napełnionej anyżkiem, zmieszanym z gruboziarnistym cukrem – ziarenka anyżku służą odświeżeniu oddechu po posiłku. Bardzo praktyczny zwyczaj, czy nie warto by go przenieść na europejski grunt?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz