21.09.
Rankiem dojeżdżamy do Waranasi. Po opuszczeniu dworca, nie zważając na nawoływania taksówkarzy, rikszarzy, przewodników, masażystów, fryzjerów, dealerów marihuany, kobiet w ciąży i debili, ruszamy w poszukiwaniu hoteliku „Relax” w którym rok wcześniej zatrzymali się moi koledzy. Trafiliśmy bez pudła, poprosiliśmy o schłodzenie piwa (Tyskie – piwo z polska), wzięliśmy prysznic, zakolegowaliśmy się ze współlokatorami bądź, współlokatorkami (to dwie jaszczurki, których płci nie zdołaliśmy ustalić) i ruszyliśmy w miasto.
Korzystając z usług jednego z ogromnej rzeszy motorikszarzy dostaliśmy się nad brzeg Gangesu, w okolice ghaty Dasaswamedeth (ghaty to kamienne schody prowadzące ku rzece). Przespacerowaliśmy się brzegiem świętej rzeki, w wodach której stężenie bakterii kałowych 200 000 razy przekracza dopuszczalne normy (tako rzecze przewodnik Pascala). Nad brzegiem na turystów oczekują, podobnie jak przy dworcu, biznesmeni-masażyści, biznesmeni-przewodnicy itd. Z tym należy się szybko pogodzić i ignorować towarzystwo, inaczej oszaleć można dziękując wszystkim za usługi.
Spacerujemy brzegiem Gangesu, mijamy kolejne ghaty, nepalską świątynię, włóczymy się po wąskich i zatłoczonych uliczkach starego miasta. W jednej z uliczek za sprawą uciekających z krzykiem dzieci zwracamy uwagę na postać, która dzieciaki wystraszyła – indywiduum ubrane w czarny strój, z czarną twarzą z ogromnym czerwonym jęzorem i tegoż koloru uszami. Niestety jegomość nie pozwolił się uwiecznić na zdjęciu i czmychnął kiedy zobaczył, że kombinujemy coś z aparatami.
Zapragnęliśmy udać się do świątyni Durga, jako środek transportu obraliśmy dwie riksze. Obrał je właściwie Darek, ponieważ jak na mój gust rikszarze robili mądre miny, ale nie wiedzieli o czym mówimy. Podejrzenia moje były słuszne; miast do Turga Temple ja zostałem zawieziony do ekskluzywnego hotelu, a Tomek z Darkiem, jak się później okazało, na dworzec kolejowy. Zrezygnowałem z usług rikszarza, który sądząc po klasie hotelu do którego zostałem zawieziony cenił mnie wysoko, był jakowoż mądry inaczej. Wybrałem kolejnego drivera i do Durga się dostałem. W pobliżu świątyni natknęliśmy się na siebie; udało nam się tam dotrzeć mimo spisku hinduskich rikszarzy.
Tego dnia wieczorową porą raz jeszcze udaliśmy się nad Ganges. To był drugi i ostatni raz kiedy jechałem w Indiach rikszą. Tym razem zmieniliśmy konfigurację, ja zabrałem się z Tomkiem, tak więc nasz przewoźnik ciągnął około 160 kg. Żal mi się zrobiło chłopiny. Wątły był bardzo, ciągnął nas przez pół miasta i zarobił 2,5 złotego. Kiedyś słyszałem o tym, że kariera zawodowa rikszarza trwa zaledwie kilka lat. Wierzę. Więcej do rikszy, podczas mej podróży, nie wsiadłem.
Ostatecznie dotarliśmy się do ghaty, w okolicach której pali się zwłoki. Turyści mogą obserwować ceremonię wraz z rodziną zmarłego. Zabronione jest fotografowanie. Życzliwy rikszarz snuł opowieści na temat i niekoniecznie na temat. Uświadomił nas między innymi, że nie każdego stać na spalenie bliskiego człowieka – barierą jest koszt drewna, z którego układa się stos. Biedota jest palona w elektrycznych piecach. Obok nas dymiły zarówno stosy, jak i kominy krematoryjne.
Tegoż wieczora w pobliżu hotelu zakupiliśmy bilet do Katmandu (podróż trwa dwa dni; cena biletu 8 USD, w cenę wliczone śniadanie przed podróżą i hotel na granicy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz