19.09
Chłonę Indie. Cały dzień włóczymy się po Bombaju. Zaczęliśmy wcześnie rano, po kilku godzinach snu. Opuściliśmy hotel „Four seasons” pozostawiając na przechowanie plecaki i zastrzegając sobie możliwość późniejszego skorzystania z internetu (pół godziny wliczone w cenę pokoju). Zamierzaliśmy przespacerować się na dworzec kolejowy Wiktoria; niestety plan, który posiadaliśmy nie obejmował naszego hoteliku i okolicy, nie potrafiliśmy się odnaleźć. Po godzinie błądzenia uliczkami Bombaju zdecydowaliśmy się na taksówkę. Wystarczyło wyściubić nos poza hotel, aby doznać okropnej indyjskiej biedy. Trudno Europejczykowi uwierzyć w jakich warunkach mogą egzystować ludzie. Przy ulicach ciągną się siedliska stworzone z folii i kartonów, służące za domostwa. Szczególnie dużo tych prowizorycznych budowli znajduje się z wzdłuż przydrożnych kanałów.
Podróż taksówką trwała bitą godzinę i nie był to efekt nieuczciwości taksówkarza, a rozległości miasta. Gdy zatrzymywaliśmy się na skrzyżowaniach byliśmy atakowani przez okrutnie okaleczonych żebraków oraz dzieci usiłujące nam sprzedać czasopisma, książki w języku hindi, breloczki, kłódki, pióra do odkurzania fortepianów i masę innych mniej lub bardziej bezużytecznych przedmiotów. Ostatecznie dotarliśmy na dworzec kolejowy, gdzie bez większych problemów zakupiliśmy bilety do Waranasi (w cenie 365 rupii, sleeper class).
W okolicach dworca znajduje się ogromna ilość małych, schludnych knajpek. W jednej z nich spożyliśmy śniadanie. Tym razem wybór padł na „Palaka Rice” – ryż z warzywami, fantastycznie przyprawiony i bardzo ładnie podany; mój uformowany był w kształt serca, Tomka w kształt diamentu. Właściciel to amator brydża? Śniadanie, które zdołało nasycić trzech mężczyzn kosztowało nas 1,5 dolara. Żyć, nie umierać.
Bez większych problemów poruszamy się po mieście, wałęsamy się nadmorskim (nadoceanicznym?) bulwarem, zahaczmy o bramę Indii, uskuteczniamy spacery bez celu. Centrum Bombaju prezentuje się okazale, pobrytyjskie budowle są śliczne, budynek dworca urzeka swym kształtem.
Do hotelu wracamy naziemnym metrem. Jest kilka linii, wszystkie początek biorą w centrum miasta i promieniście rozchodzą się w kierunku przedmieść. Podróż kosztuje nas zaledwie 15 rupii odbywa się pociągiem II klasy, mocno sponiewieranym przez czas. Współpasażerowie (dostrzegamy podział na wagony dla kobiet i wagony dla mężczyzn) wydają się być bardzo zdziwieni naszą obecnością. Czyżby biały człowiek nie poruszał się w ten sposób po Bombaju? Wzdłuż torów rozciągają się biedadomy i slumsy. Uchwyty których trzymamy się podczas jazdy kojarzą się nam z hakami rzeźnickimi – jedziemy w wagonie dla bydlątek. Nie ośmieliłem się wyjąć aparatu, aby uwiecznić podróż.
Wysiadamy na stacji „Vile Parle” i próbujemy odnaleźć drogę do hotelu. Hindusi są bardzo życzliwi i chętni do pomocy. Kiedy tylko zrozumieją pytanie o drogę udzielają wyczerpujących informacji – wskazując ręką kierunek mówią „ten minutes”. Dzięki temu po godzinie błądzenia docieramy do hotelu. Wysyłam e-maile z informacją, że żyjemy i ... rozpoczynamy kolejny etap podróży.
Dworzec, pociąg, 1500 kilometrów, 30 godzin. Coby łatwiej było znieść podróż, mając też na uwadze profilaktykę antyamebową, już na dworcu zaczęliśmy się raczyć ginem. Efekty przeszły nasze oczekiwania, w chwile po załadowaniu się na nasze koje i przypięciu łańcuchami naszych „garbów” zasnęliśmy jak niemowlęta. Dzięki temu nie cierpieliśmy w nocy.
20.09.
Dzień bez historii. Męczymy się w hinduskim pociągu. Nie rozumiem fascynacji indyjskimi kolejami. Przed wyjazdem, kiedy rozpatrywaliśmy różne warianty podróży do Pakistanu, grzebałem w sieci i znalazłem wiele stron, gdzie z rozrzewnieniem opisywano podróż indyjska koleją.
Na mnie, dla odmiany, wrażenie robi indyjska kuchnia - ryż przyrządzony na milion pięćset sposobów i przekąski sprzedawane na stacjach kolejowych. Jadamy kulki z ciasta, w środku których znajdują się ziemniaki i inne warzywa, tosty zapiekane w jajku. Smaczne i tanie. Rewelacja.
Mumbai
Mumbai
W drodze do Waranasi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz