wtorek, 25 września 2001

INDIE, NEPAL 2001 (5)


24.09.
Od samego początku pobytu w Nepalu kolega Darek uskarża się na zdrowie. Słabosilny jest, zaniemogło nam biedactwo. Jako, że planujemy trekking w Himalajach zdecydował kurować się w hotelowym łóżku. Tak więc kiedy on odpoczywa; ja z Tomkiem włóczymy się i podziwiamy cuda Kotliny Katmandu.

Na dobry początek poznajemy stolicę, przez cały dzień nie wypuszczam przewodnika z rąk. Dzięki temu potrafimy nazwać perełki zdobiące plac Durbar. Podczas pobytu w stolicy często siadywaliśmy na stopniach Maju Deval. Dziewięciostopniowy cokół świątyni Śiwy to bardzo popularne miejsce spotkań, tu byliśmy wielokrotnie mitygowani przez autochtonów oferujących nam sprzedaż haszyszu, treking w Himalajach, usługi przewodnickie itd.

Tuż obok wznosi się najstarsza na placu budowla, od której nazwę wzięło miasto: Kasthamandap – „drewniany dom”. Jak głosi legenda cała budowla została wykonana z jednego pnia drzewa sal, jest to najstarszy budynek na placu. Wprawdzie trudno jest jednoznacznie stwierdzić, kiedy budowla powstała, można się jedynie domyślać, że miało to miejsce w XII stuleciu. Początkowo był to gmach publiczny, w którym zbierano się w oczekiwaniu na ważniejsze uroczystości, później przekształcił się w świątynię.

Na placu znajduje się Kumali Bahal – siedziba Żywej Bogini (Kumari Devi). Na pocztówkach sprzedawanych w Nepalu często można ujrzeć dziesięcioletnią mniej więcej dziewczynkę, ubraną w bogato zdobiony strój. To jest właśnie Kumari Devi. Wybierana jest ona spośród społeczności Newarów, z osobnej kasty złotników. Kandydatka musi mieć co najmniej cztery lata, nie może wejść jeszcze w okres dojrzewania. Przechodzi ona trzydzieści dwie surowe próby. Wybrana dziewczynka wraz z rodziną przenosi się do Kumari Bahal. Podczas święta Indra Jatra przez trzy dni podróżuje po mieście wielkim świątynnym wozem; po czym udziela błogosławieństwa królowi Nepalu. Kadencja Kumari kończy się wraz z jej pierwszą miesiączką. Ponoć poślubienie kobiety, która pełniła obowiązki bóstwa przynosi nieszczęście.

Jeszcze tylko jedna budowlę z placu Durbar nazwę bez pudła - stary pałac królewski (Hanuman Dhoka), pozostałe cudeńka muszę wpierw odnaleźć i pewnie umiejscowić na planie, aby coś mądrego o nich powiedzieć. I to jest kolejny powód dla którego powinienem tam kiedyś wrócić.

Tego dnia po obiedzie odwiedziliśmy także Pashupatinathi - kompleks świątyń ciągnących się po obu stronach rzeki Bagmati. Jako że rzeka ta jest dopływem świętego Gangesu dokonuje się tu spalania zwłok. Tu w Nepalu, cały proces dzieje się na oczach ciekawskich turystów, wolno również fotografować. Mimo braku ograniczeń i wielu doskonałych okazji nie mogłem zdecydować się na uwiecznienie szczegółów; coś nie pozwalało mi na „odbieranie” zmarłym duszy.

O ile ciekawscy turyści mogą robić fotki podczas palenia zwłok nieodpłatnie, to uwiecznienie się na jednej fotografii ze świętym mężem, których ogromne ilości krążą (a właściwie gromadnie oczekują na frajerów) kosztuje. Widok przedstawiali oni zaiste niezwykły, ale chowali się za murem przed tymi, którzy tak jak my próbowali ich uwiecznić bez należnej opłaty.

25.09.
Dzień ten rozpoczynamy od śniadania w knajpce rekomendowanej przez przewodnik „Lonely Planet” (właściciel umieścił malowaną deskę z informacją o tym przed lokalem; nie mogę zweryfikować tej informacji ponieważ po raz pierwszy podróżuję z przewodnikiem „Pascala”). Po raz pierwszy, i ostatni zarazem, zamówiłem nepalską herbatę. Nim mi ją podano zdążył na niej powstać mleczny kożuch, przypominała nędzne kakao z przyprawami.

Drugie co do wielkości miasto kotliny Katmandu - Patan, zwane „miastem piękna” Lalitpur jest usytuowane zaledwie osiem kilometrów od centrum stolicy. Jak donosi kolorowy plan miasta, będący załącznikiem do biletu wstępu na plac Durbar (200 rupii), to stąd pochodzi wielka liczba utalentowanych artystów i rzemieślników. Centralny plac miasta jest wyjątkowym gąszczem świątyń, między którymi rozlokowały się kramiki oferujące wytwory rąk tutejszych mieszkańców.

Panorama miasta, którą dzień wcześniej podziwialiśmy na pocztówce zakupionej w Katmandu, dziś widnieje nam przed oczami – siedzimy w knajpce, położonej ponad placem, popijamy banana-lassi i długo sycimy wzrok. Patan pozostanie w mej pamięci za sprawą pałacu królewskiego, świątyń Kriszny, i dwunastowiecznej buddyjskiej Złotej Świątyni, gdzie po raz pierwszy ujrzałem „rasowych” mnichów.

Wysyłam kartki do Polski oraz list w niezwykłej piękności kopercie (papier z fragmentami roślin). Miałem obawy o to czy korespondencja dotrze do Polski, jako że tutejsza poczta była to wnęka w ścianie o rozmiarach metr na metr z panią w środku; ponadto przewodnik ostrzegał że częstą praktyką jest odklejanie znaczków i niszczenie listów. Moje obawy okazały się płonne, wszystko dotarło do adresatów.

W Patanie uzupełniam swą kolekcję nakryć głowy o dziarskie topi, cena niższa aniżeli w Katmandu a jakość, o ile mogę stwierdzić, doskonała.

W porze obiadowej wracamy do hotelu. Zastajemy wzorowy porządek (w hotelu za półtora dolara od osoby pokoje sprzątane są codziennie), brakuje tylko Darka, który wypuścił się na Durbar Square.

Natknęliśmy się na siebie w okolicach Maju Deval i wspólnie udaliśmy się na obiad do pobliskiej knajpki. Średnio raz dziennie jadaliśmy w restauracjach, czy to będąc w Indiach, czy to w Nepalu. Pozycje menu w obu tych krajach zasadniczo nie różniły się od siebie. W obu tych krajach najtańszym posiłkiem był dhal - sos z soczewicy wraz z przyprawami oraz ciabaty, czyli tutejsze pieczywo – placki wyrabiane z mąki i wody, wypiekane na gorącej blasze. Podróżując autobusem, podczas postojów w przydrożnych lokalach można było być pewnym tych dwóch pozycji. Obie składają się na mało wyrafinowany ale zaspakajający głód posiłek. Często zamawialiśmy spring-rolle, znane w Polsce jako sajgonki, w wersji mięsnej i wegetariańskiej, chińskie pierożki (bodaj Mo-Mo), makaron z warzywami i oczywiście ryż podawany na niezliczoną ilość sposobów. Podczas tej podróży nigdy nie miałem sensacji żołądkowych, który nie omijały mnie na Bliskim Wschodzie. Należy jednak wspomnieć że wystrzegałem się mięsa i wody ze źródeł innych aniżeli butelka zakupiona w sklepie. Ceny za posiłki nie szokowały, ale też nie jadaliśmy w renomowanych restauracjach. Jeśli do posiłku zamawialiśmy piwo jego wartość stanowiła około 50% kwoty jaką zostawialiśmy w knajpkach.

Uczciwość wymaga aby wspomnieć o kuracjach antyamebowych, które profilaktycznie co kilka dni przeprowadzaliśmy. Lekarstwem zazwyczaj była lokalna whisky. Produkty azjatyckich gorzelni zadanie swe spełniały nad podziw skutecznie – nie imały się nas choróbska, ani drobnoustroje; efektem ubocznym przedawkowania leku mógł być mały ból głowy nazajutrz.


 
 Pashupatinath Temple

 Pashupatinath Temple

 Pashupatinath Temple
 Pashupatinath Temple
 Patan

 Patan

Patan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz