30.09.
Pierwsze co robimy to wizytujemy biuro KLM-u. Mimo niedzieli jest otwarte. Bez problemu załatwiamy kwestię biletów. Dodano nam wewnętrzny przelot Delhi-Mumbaj, data powrotu nie zmieniła się.
Odbieramy zamówione przed wyjazdem do Chitwan khukri, czyli noże Gurków. Staję się właścicielem dwóch niemałych noży; jeden z nich to model aktualnie używanych przez tutejszych policjantów.
Zabieramy Darka, który wydobrzał do pobliskiego Patanu. Zwiedzamy i dokonujemy zakupów. Są to nasze ostatnie godziny w Nepalu, ewentualny treking urządzimy w Indiach, nie dbamy więc o wagę plecaków, dlatego też kupujemy przedmioty, które przypominać nam będą ten niezwykły kraj. Nabywam thangkę, czyli tradycyjne buddyjskie malowidło o treści religijnej, bardzo kunsztownie zdobione, topi czyli tradycyjne męskie nakrycie głowy, maskę, fantastycznie kolorowe koszulki oraz kurtkę z wełny jaka. W efekcie zakupów plecak zwiększa znacznie swoją objętość.
Nabywamy bilety do granicy indyjskiej, w ramach oszczędności kupujemy je na dworcu autobusowym (160 rupii), a nie w pobliskim biurze turystycznym (250 rupii). Od jutra rozpoczynamy podróż w kierunku domu.
01.10.
Taksówkarz wiozący nas na dworzec dziwi się niezmiernie, że żaden z nas mimo słusznego wieku, nie jest dotychczas żonaty. Dwudziestokilku-, czy też trzydziestoletni, Nepalczycy są zazwyczaj otoczeni wianuszkiem dzieci. Skoro im to służy..., ja chwalę sobie swą niezależność.
O 7 rano startujemy w kierunku granicy Indii. Tym razem warunki jazdy nieco mniej komfortowe. Tłum ludzi, harmider straszny (jakaś utarczka słowna między tutersami przekształca się w niewielką zadymę), opona pozbawiona bieżnika pęka, zastępuje ją inna, jeszcze bardziej łysa, tyle że bez dziury. Po 10 godzinach docieramy do przejścia granicznego w Sounali. Jako, że pora dość młoda nie zostajemy na granicy, podejmujemy decyzję że udamy się do miejscowości Gorakhpur, która nic interesującego turyście nie oferuje, jest jednak ważnym węzłem kolejowym w Indiach. Kolejny powód dla którego należy podróżować – rano nie wiesz gdzie spędzisz noc!
Autobus do Gorakhpur rusza za godzinę, mamy czas aby coś przekąsić. W pobliskiej knajpce zamawiamy najprostszy posiłek – dhal i ciabaty plus herbata. Godzina aby zjeść tutejszy „fast food” i wypić herbatę - masa czasu!! Tu jednak czas biegnie nieco inaczej niż w Europie, ludzie nigdzie się nie spieszą. Kucharze i kelnerzy również. Szmaciarze nie wyrobili się z herbatą. Musimy biec do autobusu. Zajmujemy miejsca, plecaki za radą kierowcy pakujemy do środka. Kierowcy nie spieszą się również, bo gdzie i po co? Ruszamy z 45 minutowym opóźnieniem, bez herbaty! W autobusie dość tłoczno. Plecaki nie mogą leżeć na siedzeniach, bo te służą do sadowienia pośladków. Trzymamy nasze „garby” w przejściu. Współpasażerowie jednakże są bardzo ruchliwi, wciąż musimy przestawiać bagaże z miejsca na miejsce. Tylko przekroczyliśmy granicę a już klniemy na czym świat stoi. O rzesz wy....
Hindusi mają wyjątkowy dar - potrafią nas w ciągu chwili wyprowadzić z równowagi. Rikszarz w Nepalu proponuje swe usługi zazwyczaj raz tylko, po usłyszeniu słówka „dziękuję” nie ponawia swej oferty, czeka na następnego potencjalnego klienta. Rikszarz indyjski nie zraża się naszym „dziękuje”, jedzie setki metrów za nami i krzyczy. A nóż, widelec zmienimy zdanie?
Przed 22 docieramy do celu – miejscowości Gorakhpur. Lokujemy się w hotelu „Elora”, o którym „Pascal” pisze: „najlepszy ze wszystkich obiektów w rejonie dworca”. Wedle mej skromnej opinii do „obiektu” pasowałaby nazwa „El Nora”, brudno nawet jak na hinduskie warunki.
Składamy wizytę na pobliskim dworcu. Jutro wyruszymy do Śimli. Pan w kasie informuje nas, że z biletami nie będzie problemu, możemy nabyć je nazajutrz. Na dworcu koczuje masa ludzi, śpią na dość dużej przestrzeni między kasami a peronami. Niby nic niezwykłego w tym, że ludzie oczekując na pociąg rozkładają się i śpią. Ale dlaczego między nimi spacerują krowy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz